Mróz: Trzeba mieć w sobie „to coś”

0
510

Marek Mróz to jedna z ikon Kolejarza Opole. Pochodzi z Prudnika, ale połowę życia spędził na opolskim stadionie. W barwach tego klubu zdał licencję, przez kilkanaście lat bronił barw Kolejarza. Jest uosabiany z czasami, kiedy zespół ten opierał się w znacznej mierze na wychowankach klubu. W bieżącym sezonie poprowadzi opolską drużynę w rozgrywkach ligowych. Zapraszamy do przeczytania wywiadu, którego menadżer udzielił „Tygodnikowi Żużlowemu”. Rozmowa ukazała się w dwóch częściach w poprzednim i najnowszym numerze Tygodnika.

– Debiutujesz w roli menadżera. Jest trema?

– O żadnej tremie nie ma mowy. I nie czuję się jak debiutant. Nie tak dawno dzieliłem te same obowiązki z Piotrem Żyto. Sporo się wtedy nauczyłem i teraz te doświadczenia powinny zaprocentować. Jestem przygotowany do tego, by poprowadzić zespół ligowy.

– Zwłaszcza, że będzie to zespół, który – jak powiedziałeś kiedyś – jest bliski twojemu sercu.

– Zgadza się. Kolejarza zawsze miałem w sercu. To mój klub. Tutaj się wychowałem, w barwach tego klubu zdałem licencję, a potem reprezentowałem te barwy przez niemal całą swoją karierę zawodniczą. Cały czas, także jako kibic, interesuję się tą drużyną. Zawsze starałem się też pomagać, jeśli tylko ktoś mnie o to poprosił. Nawet wtedy, kiedy w klubie nie pracowałem. Dlatego bardzo się cieszę, że teraz prowadzę właśnie opolski zespół. Mam nadzieję, że moja praca i emocje, które w nią wkładam przełożą się na dobre wyniki.

– A jak doszło do twojej umowy z Kolejarzem?

– Wszystko zaczęło się od rozmowy telefonicznej z prezesem Zygmuntem Dziembą. Później się spotkaliśmy. I właśnie wtedy padło pytanie o to, czy chciałbym poprowadzić pierwszy zespół. Poprosiłem o kilka dni do namysłu, bo pierwotnie miałem pełnić inną rolę i nie spodziewałem się takiej propozycji. Przyznam, że miałem pewne wątpliwości. Ale już przy kolejnej rozmowie prezes przekonał mnie swoją wizją rozwoju klubu. Przystał też na moje warunki związane z organizacją pracy.

– Bierzesz pod opiekę zespół, którego nie zbudowałeś. Nie przeszkadza ci to?

– Tak, dostałem już gotowy zespół. Zgodziłem się go poprowadzić w takim kształcie, jaki został zbudowany i biorę za niego odpowiedzialność. Mamy niezłą ekipę. Teraz trzeba będzie zbudować dobrą atmosferę i stworzyć monolit. Jeżeli moi zawodnicy dobrze przygotują się do sezonu sprzętowo, kondycyjnie i mentalnie, to jestem przekonany, że zrobimy dobry wynik. Ale – zwracam uwagę – że wszystko będzie zależeć od ich podejścia do pracy.

– Gdybyś miał takie możliwości, to coś byś zmienił w tej drużynie?

– Jak wspomniałem, zgodziłem się pracować z zespołem w takim kształcie, jakim jest. Gdybanie o tym, jakich jeźdźców ja bym próbował do Opola ściągnąć nie ma teraz sensu. Uważam, że nasz zestaw zawodników wygląda całkiem fajnie. Cieszę się, że będę prowadził właśnie tę ekipę.

– Jest w Opolu duże parcie na awans?

– Doświadczenia z poprzednich lat wszystkich nauczyły pokory. Parcia nie ma, ale przyznam, że chcielibyśmy miastu, kibicom i samym sobie sprawić niespodziankę i wywalczyć oczekiwany od lat awans. Nie po to zatrudnia się zawodników z doświadczeniem ekstraligowym, byłego uczestnika Grand Prix czy reprezentantów duńskiej kadry juniorów, żeby walczyć na przykład o czwarte miejsce. Szanse są, wszystko leży w rękach zawodników. Jak będzie – zobaczymy. Być może w tym sezonie szczęście nam dopisze…

NIEPOKOJE I OCZEKIWANIA

– W poprzednich latach „na papierze” Kolejarz też wyglądał bardzo dobrze a awansu nie było. Jak myślisz, dlaczego?

– Ja całkowicie odcinam się od przeszłości. Nie chcę analizować tego, co innym ludziom wyszło lub nie. Oceniać będę dopiero swoją pracę.

– Zawodnicy Kolejarza często narzekali na opolski tor. Mówili, że nawierzchnia podczas meczu różni się od tej, na której wcześniej trenowali. Co zamierzasz z tym zrobić?

– Uważam, że zacząć należy od odpowiedniego przygotowania toru. Zamierzam razem z zawodnikami i toromistrzami omówić, jak tor będzie przygotowywany. Już są pewne wstępne ustalenia na ten temat, ale szczegółów zdradzać nie zamierzam. Najważniejsze, żeby nawierzchnia była powtarzalna oraz żeby była przygotowana zgodnie z oczekiwaniami całej drużyny, a nie według „widzimisię” toromistrza. Ja do tego podchodzę tak, że wszyscy, włącznie z toromistrzami, jesteśmy jednym teamem i plan działania musimy ustalać wspólnie.

– Ławka rezerwowych w tym roku nie jest bardzo długa, ale i tak dwóch potencjalnie mocnych zawodników będziesz musiał na niej posadzić. Czy w takich warunkach da się zbudować dobrą atmosferę w zespole?

– Tak. Chodzi o to, by zawodnicy znali zasady, według których dokona się selekcja. A zasady są proste. Jedzie ten, kto najlepiej prezentuje się na torze podczas sparingów czy też później w meczach ligowych. Nie interesuje mnie, czy ktoś lubi danego zawodnika czy nie, czy ktoś jest „duszą towarzystwa” czy też siedzi cichutko w parkingu. U mnie nie ma sympatii i antypatii. Wszyscy zawodnicy są równi i każdy na starcie otrzymuje taką samą szansę. Nie lubię podlizywania się i na takie gesty nie będę reagował. Kolegami możemy być poza torem, ale na torze każdy zawodnik musi udowodnić swoją wartość.

– No dobra. Ale zdarza się też tak, że prezesi wymuszają na trenerze pewne ruchy personalne. Załóżmy, że przychodzi do ciebie ktoś z zarządu i mówi: „Panie menadżerze, proszę puść tego czy tamtego zawodnika”…

– Nie ma takiej opcji. To był mój główny warunek w rozmowach z prezesem, by nikt nie ingerował w moje decyzje. Prezes dał mi wolną rękę w tym zakresie.

– Rozmawiałeś już z wszystkimi zawodnikami?

– Z większością rozmawiałem telefonicznie. Niedługo spędzimy trochę czasu na obozie przygotowawczym i później podczas prezentacji zespołu. Wtedy będę mógł cokolwiek więcej powiedzieć. (rozmowę przeprowadzono przed wyjazdem zespołu na obóz przygotowawczy – dop. red.)

– A o co menadżer pyta zawodnika w przerwie zimowej?

– O przygotowania do sezonu, o kondycję, wagę, wydolność, nastrój. Także o sprzęt.

– Chłopaki cieszą się, że to właśnie ty będziesz ich prowadził?

– Dostałem wiele wiadomości z gratulacjami. Z większością naszych żużlowców poznałem się wcześniej, niektórym nawet trochę pomagałem. Na starcie mamy dobrą atmosferę.

– Bjarne Pedersen publicznie oznajmił, że po nadchodzącym sezonie zakończy karierę. Jak świadomość, że to już ostatni rok startów może wpłynąć na zawodnika? Czy taka świadomość mobilizuje to do tego, żeby zakończyć „z pompą”, czy raczej przychodzą przemyślenia, że przecież skoro i tak kończę, to może nie będę już tak szarżował?

– Bjarne Pedersen jest profesjonalistą. Wiem, że jest dobrze przygotowany sprzętowo do sezonu. Myślę, że będzie chciał pożegnać się z publicznością w dobrym stylu. Ma szansę zakończyć happy endem, czyli awansem z Kolejarzem do wyższej ligi. Na to wszyscy liczymy.

– A jak ty myślisz, Bjarne rzeczywiście skończy karierę? Przecież wiadomo, że was – żużlowców – ciągnie na tor jak wilka do lasu!

– Pewnie, że podjęcie decyzji o zakończeniu kariery nie przychodzi łatwo. Żużel jest jak narkotyk. Strasznie uzależnia. Ale myślę, że skoro Bjarne publicznie o tym mówi, to znaczy, że jego decyzja jest przemyślana i się z niej już nie wycofa. Być może będzie pełnił inną rolę w żużlu. Pewnie co jakiś czas jeszcze okazjonalnie się pościga.

– Opolscy seniorzy w ubiegłym sezonie jeździli w kratkę. Na przykład Hubert Łęgowik zawsze po kilku świetnych meczach w kolejnym notował dwu-, trzy- czy czteropunktowe wyniki. Co jest przyczyną takich wahań formy?

– Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo w ubiegłym sezonie nie pracowałem z Hubertem i nie wiem, co było przyczyną takich wahań formy.

– A czy tobie też zdarzały się takie sezony?

– Czasami były wahania formy, ale nie aż tak drastyczne. W moim przypadku było tak, że jak mi nie szło, to od początku sezonu. Często było to skutkiem nietrafionych zakupów sprzętowych lub trudnością przy ustawieniach nowego silnika pod dany tor. Kiedy jednak sprzęt „odpalił”, to już zdobywałem dużo punktów w każdym meczu. Były spadki formy, bo każdy sportowiec je ma, ale jednak nawet w tej słabszej formie zdobywałem około siedmiu punktów.

TRAUMY

– Pod swoimi skrzydłami będziesz miał Jarosława Krzywosza, który na początku swojej przygody w Kolejarzu zapowiadał się na bardzo dobrego zawodnika, ale zaliczył dwa potężne „dzwony”, po których nie mógł dojść do siebie. Czy po takich doświadczeniach można jeszcze wrócić do dobrej dyspozycji?

– Można. Jarek sam zgłosił się do klubu z deklaracją, że chce wrócić w dobrym stylu na tor. Myślę, że z takim nastawieniem może mu się to udać. Najważniejsza jest chęć walki i gotowość do pracy. Jeżeli będzie do tego słuchał podpowiedzi, to kto wie? Może jeszcze niejednego zadziwi. Ja będę się starał pomagać i podpowiadać różne rozwiązania. Ale ostatecznie wszystko jest w jego rękach.

– A dostanie u ciebie szansę na występy ligowe?

– Po zimie wszyscy jeźdźcy będą dla mnie równi. Każdy będzie tak samo traktowany. Jeśli Jarek pokaże, że radzi sobie na torze lepiej niż inni juniorzy, to będzie w składzie ligowym.

– Ciebie również kontuzje nie oszczędzały. Pamiętasz, jak wyglądały twoje powroty do żużla?

– Były bardzo szybkie. Zawsze zaraz po wyjściu ze szpitala od razu jechałem na stadion. Nie mogłem się doczekać aż wsiądę na motor i wyjadę na tor. To kwestia charakteru i psychiki. Trzeba mieć w sobie „to coś”.

NAUKA

– Jaki masz pomysł na treningi? Zawodnicy będą rywalizowali o skład czy raczej sprawdzali różne ustawienia?

– Jeszcze za wcześnie, by o tym rozmawiać. Najpierw muszę zobaczyć, w jakiej są formie i nad czym muszą pracować – czy ktoś odstaje od reszty, czy poziom jest wyrównany, czy trzeba ćwiczyć w pierwszej kolejności wyjścia spod taśmy, jazdę parą, czy coś innego. Wracając do twojego pytania, pewnie będzie czas na walkę o ligowy skład i czas na sprawdzanie różnych ustawień. Ważne, żeby wszyscy zawodnicy wiedzieli, co ich w danym czasie czeka i byli do tego przygotowani. Ale, jak już wspomniałem, za wcześnie, by mówić o szczegółach.

– Czy seniorom, którzy mają już pewne doświadczenie trener jest jeszcze potrzebny?

– Po pierwsze, w zespole mamy przeważającą ilość młodych zawodników, więc tutaj nie ma dyskusji, oni muszą się jeszcze wiele nauczyć. Po drugie, mistrzem zostaje nie ten, kto osiadł na laurach, tylko ten, kto ciągle się czegoś uczy i wskutek swojej pracy staje się coraz lepszy. Trener czasami może tą pracą pokierować.

– A czy z twoich doświadczeń z kariery zawodniczej możesz zrobić w tej pracy jeszcze jakiś użytek?

– Czasy się zmieniły, ale ciągle mamy ten sam żużel. Co prawda, kiedyś nie było komisarzy i nawierzchnia na większości torów była cięższa niż obecnie, często zawodnicy, kiedy zjeżdżali do parkingu mówili, że jest „kopa po jaja”, było mniej bezpiecznie, startowało się na „półgazie” a nie na pełnym gazie, ale reguły gry nie zmieniły się tak bardzo. Motory wciąż nie mają hamulców, a zawodnicy ciągle skręcają w lewo. Żeby wygrać wyścig, trzeba szybko puścić sprzęgło i trzymać gaz. Wciąż trzeba dobrać odpowiednie ustawienia, by na danej nawierzchni motor dobrze się spisywał. Zwróć uwagę, że mimo upływu lat czasy, jakie osiągają zawodnicy, niewiele się zmieniły. Wiem, ,także z dotychczasowej pracy z zawodnikami, że moje doświadczenia i wiedza mogą się przydać.

– Zaliczyłeś krótki epizod w Rybniku. Czego się tam nauczyłeś?

– W Rybniku była zupełnie inna sytuacja niż w Opolu. Były aspiracje awansu do najsilniejszej ligi świata, duża presja. Wszystko zostało przygotowane pod ten cel. Był odpowiedni budżet, profesjonalne zaplecze, duże wsparcie ze strony miasta. Świetnie dogadywałem się z Piotrem Żyto, odnieśliśmy historyczne zwycięstwo w Daugavpils. Ale praca z zawodnikami wyglądała podobnie. To tacy sami żużlowcy, jak ci w drugiej lidze. Owszem, mają lepszy sprzęt, może i nieco wyższy poziom sportowy, ale tak samo musieli przygotować się do zawodów, ustawić silniki, zbudować atmosferę.

– Masz więc dobry wzorzec. Czy da się opolski żużel przynajmniej częściowo zbliżyć do tego poziomu?

– Zaniedbania sięgają tu wielu, wielu lat. Wystarczy spojrzeć na infrastrukturę stadionu. Nie oczekujmy cudów, bo przyszedł Marek Mróz. Trzeba na spokojnie, krok po kroku, zbudować wszystko od podstaw.

– Od czego chcesz zacząć?

– Najpierw trzeba zachęcić chłopców do tego sportu i odbudować opolską szkółkę. Uważam, że klub musi mieć swoich wychowanków. Będziemy o tym mówić podczas prezentacji zespołu. Trzeba będzie też zorganizować cykl spotkań w szkołach, podczas których będziemy zachęcać do uprawiania żużla. W dzisiejszych czasach nie jest to wcale łatwe. Młodzież ma do wyboru wiele alternatyw – gry komputerowe, konsole, tablety, smartfony – one pochłaniają czas. Uprawianie sportu z kolei wymaga poświęceń, pracy, wysiłku. To nie każdemu odpowiada. W dodatku żużel to drogi sport, trzeba wyłożyć sporo pieniędzy, a nie ma gwarancji, że kiedykolwiek się one zwrócą.

– Klub jest przygotowany na zajęcia z adeptami?

– Tak. Do dyspozycji chłopców mają być cztery motory, kewlary, buty i rękawice.

TRENER JAK OJCIEC

– Szkółkę ma prowadzić Krzysztof Bas, ale znając ciebie, nie będziesz bierny, tylko aktywnie włączysz się tę pracę. Lubisz pracować z młodzieżą, prawda?

– Pewnie, że lubię. Zwłaszcza z młodzieżą, która słucha i dąży do sukcesu. Każdy krok do przodu adepta, który rozwija się pod twoimi skrzydłami cholernie cieszy.

– A jak dogadujesz się z Krzysztofem Basem?

– Dobrze, nie ma problemów. Zresztą jestem taką osobą, która z reguły dobrze się dogaduje z ludźmi.

– Powiedziałeś kiedyś, że trener jest jak ojciec…

– I dalej tak uważam. W przeszłości, kiedy jeszcze jeździłem na żużlu takim trenerem był ś.p. Romuald Łoś. On wiedział o każdym chłopcu ze szkółki więcej niż jego rodzice. Jeździł do szkół, interesował się ocenami, zachowaniem. Przyjeżdżał do domu, rozmawiał z rodziną. Stawał się przyjacielem. W dzisiejszych czasach nie da się tak pracować przede wszystkim dlatego, że w drużynie brakuje chłopaków z okolic, jest zaś sporo zawodników z innych miast czy z zagranicy. Po drugie to już są nie chłopcy, tylko dorośli faceci. Dla każdego jednak znajdę czas i jeżeli będzie taka wola z każdym porozmawiam. Każdego zawodnika będę też traktował jednakowo.

– No to wyobraźmy sobie taką sytuację: przychodzi do ciebie zawodnik i mówi „panie menadżerze, dzisiaj mi nie szło, mam doła, ale wiem jakie błędy popełniłem”. Co ty na to?

– Porozmawiam z nim. Jeżeli jednak dół będzie wielki, to zaproponuję pomoc psychologa sportowego. Dzisiaj profesjonalni zawodnicy korzystają z pomocy specjalisty. Czytałem gdzieś, że nawet Dawid Kubacki korzystał z porad psychologa zanim zaczął odnosić spektakularne sukcesy. Oczywiście zawsze taki zawodnik może liczyć na moje wskazówki, możemy razem szukać sposobów na rozwiązanie problemu.

– No ale dasz drugą szansę takiemu zawodnikowi?

– To zależy. Weźmy na przykład taką sytuację: zawodnik notuje defekt na czele stawki i drugi zawodnik notuje defekt, będąc daleko w tyle. W statystykach wyglądają jednakowo: obydwaj nie zdobyli punktu. Ja jednak jako menadżer muszę wziąć pod uwagę nie tylko wynik, ale również okoliczności. Czasami jest tak, że komuś nie idzie, ale zna przyczynę, na treningu pokaże, że się uporał z problemem i wrócił do dobrej dyspozycji. Dlaczego miałbym takiego zawodnika skreślać? Jeżeli jednak zawodnik jedzie poniżej oczekiwań i nie widać szans na poprawę, to znaczy, że musi jeszcze potrenować lub popracować nad sprzętem. Nie można nikogo skreślać definitywnie, ale też nie można być zbyt pobłażliwym. Trzeba znaleźć złoty środek.

– Marku, życzę ci powodzenia i dziękuję za rozmowę.

ROZMAWIAŁ: MAREK BODUSZ
ŹRÓDŁO: „Tygodnik Żużlowy” 2020, nr 7-8.

Komentarze

komentarzy