Stepek: Spiker przekazuje decyzje sędziego

0
610

Zapraszamy do przeczytania rozmowy z Januszem Stepek – wieloletnim opolskim spikerem zawodów żużlowych i byłym dyrektorem opolskiego klubu autorstwa redaktora Łukasza Jażdżewskiego dla Tygodnika Żużlowego.

– Jakie żużlowe wydarzenia zapisały się w pana pamięci najbardziej?

– Na pewno był to mecz ze Zgrzeblarkami Zielona Góra w latach osiemdziesiątych. Makabryczny wypadek, w którym na tor upadł m.in. Jerzy Szczakiel. Pamiętam jeszcze Henryka Glucklicha, który wchodził w łuki z takim impetem, że ludzie zastanawiali się czy on pod płotem jest w stanie wyhamować. Jako dziecko mieszkałem na ulicy Ozimskiej, chodziłem na stadion myć motory, aby dostać okulary – choć to duże powiedziane – po prostu były to błękitne plastikowe szybki. Dostawałem je m.in. od starszego z braci Stachów.

– Jaki był pana pierwszy mecz, który pan skomentował…

– Wydaje mi się, że były to jakieś towarzyskie spotkanie, nie wykluczone że z Tatrą Kopryvnice, albo z jednym z zespołów niemieckich. Jednak zanim zostałem spikerem jako dziecko „ścigałem” się wokół piaskownicy, gdzie był rozsypany piasek i można było na chwilę wprowadzić rower w kontrolowany uślizg. Może to przez to, że byłem wnukiem Jana Gduli, który wspólnie ze Stanisławem Kanasem ścigali się na wyścigach szosowych. Pierwszy raz dziadek zabrał mnie na mecz żużlowy w wieku czterech lat, z którego szczerze mówiąc niewiele pamiętam. Później była przerwa, ponieważ po meczu wróciłem bez guzików w płaszczyku, który uszyła mi babcia i dziadek miał zakaz zabierania mnie na mecze żużlowe. W wieku trzynastu – czternastu lat chodziliśmy już wspólnie z chłopakami z podwórka. Sam miałem ochotę ścigać się, jednak mama nie wyraziła zgody, a taka jazda po kryjomu to nic nie dawała, nawet nie zapowiadało się, że coś z tego będzie. Miałem serdecznego przyjaciela Darka Strzeleckiego i razem chodziliśmy na mecze żużlowe. Któregoś razu przyniósł on informację, że dwóch sędziów z Wrocławia panowie Smyła i Czernecki robią konkurs wiedzy o żużlu. Przyniósł mi ankietę, żebym odpowiedział na parę pytań, wysłał to za mnie i po trzech, czterech miesiącach przyszła do mnie paczka. Okazało się, że byłem jednym z laureatów tego konkursu. Tak naprawdę spikerem zostałem trochę przez przypadek, a z drugiej strony była to normalna kolej rzeczy. Od czasów szkoły podstawowej wiedziałem co chcę robić  w życiu – chciałem robić imprezy, w tym imprezy estradowe. Za młodu grałem na fortepianie, ale w pewnym momencie przestał mnie on interesować, a bardziej zainteresowała mnie perkusja. Mieszkałem wtedy na placu Lenina, dzisiaj Teatralnym, moim sąsiadem był Marek Kapłon perkusista TSA i pierwszych bić Marek uczył się ode mnie (śmiech).

– … i jak można było zostać spikerem w ówczesnych czasach?

– Kiedy przyszedłem do klubu z informacją, że chciałbym zostać spikerem to ucieszono się, że ktoś młody chce się tym zająć. Wtedy nominalnym spikerem był pan Józef Kokorczak, miał wiedzę i ładnie się wysławiał. Jednak moim idolem był Janusz Wróblewski popularny „Wróbel” z Częstochowy, który prowadził mecze fascynująco. Miałem to szczęście, że pojawił się red. Tadeusz Wyspiański, który pisał do Trybuny Opolskiej. Wspierał on pana Kokorczaka, ale i mnie nie zaniedbywał, przynosił zeszyt z wycinkami z PAP-u i udostępniał go również mnie. Dzięki temu mogłem pochwalić się, że miałem inną wiedzę niż zwykli kibice. Zanim doszło do tego, że złapałem za mikrofon, to usłyszałem, że muszę zdać egzamin, więc zapytałem pana Kokorczaka czy mi pomoże. Przez tydzień miał mnie szkolić, jednak nie znalazł na to czasu i trudno się temu dziwić, ponieważ miał swoje obowiązki zawodowe i rodzinę więc ciężko było „naginać się” do młodego chłopaka. Jednak obiecał mi, że jak pojedziemy do Warszawy to podczas trasy wyszkoli mnie. On był już po paru egzaminach, więc wiedział co jest wymagane i jak to wygląda. Kiedy zajechaliśmy pod PZM byłem mocno zdenerwowany. Osoba, która prowadziła zajęcia zrobiła na mnie duże wrażenie. Był to Pan Władysław Pietrzak jak się potem okazało, człowiek, który miał licencję żużlową numer jeden w Polsce. Opowiadał nie tylko o regulaminie, ale również o historii żużla, przy którym był wiele lat. Miał nieprawdopodobną wiedzę, jego słuchało się jak guru. Co jakiś czas były przerwy, w trakcie nich biorący udział w tym seminarium spikerskim wymieniali uwagi, było to towarzystwo godne uwagi, znające się na swojej pracy. Ja byłem wśród nich najmłodszy, niedoświadczony więc słuchałem ich z otwartymi ustami, było to dla mnie wielkie przeżycie. Przez dwa dni odbywały się różnego rodzaju zajęcia m.in. z kultury słowa. Była pani, która opowiadała o przejęzyczeniach, o lapsusach językowych, które najczęściej się zdarzają. Pamiętam, że wszyscy byli bardzo ciekawi i zadawali rozmaite pytania. Mało tego, był potem bardzo ciekawy wykład z psychologii sportu, polegał on na tym, jak spiker może zawładnąć tłumem kibiców. Jeden z działaczy ze Śląska, który pełnił również rolę spikera podał przykład: kiedy ludzie zaczęli się kotłować i za chwilę mogło dojść do jakiegoś nieprzewidywalnego zdarzenia to wpadł na pomysł, aby powiedzieć przez mikrofon, że zaginął Jasiu lat cztery w szaliczku i w czapeczce, który przyszedł z tatusiem na mecz i aby wszyscy się rozglądnęli się wokół siebie czy go nie widzą. Wtedy to nas rozbawiło, ale jak na to popatrzeć z boku to było to dobre „zagranie”, ponieważ reakcja tłumu została przerwana. Z soboty na niedzielę była przerwa, my spaliśmy w akademiku, który był nieopodal. Każdy miał ze sobą „wodę rozmowną”, można było przejść na ty, zaprosić się na stadion etc. Niedziela to był dzień absolutnie praktyczny. Były odtwarzane mecze na zasadzie telerecordingu, to zupełnie inne urządzenie niż teraz. Ekran, a na nim mecz, który każdy z nas musiał skomentować. Wydaje mi się, że całkiem dobrze wypadłem, ponieważ miałem już kontakt z publicznością, łatwość wysławiania się więc  nie stanowiło to dla mnie problemu. Lepiej wypadłem komentując wydarzenia na torze z ekranu niż ze znajomości regulaminu, który znałem wybiórczo tylko jako kibic. Ówcześnie regulamin nie był powszechny, dostępny, był tylko w obiegu wewnętrznym, klubowym. Otrzymywały go osoby funkcyjne i nie udostępniały nikomu innemu. Na egzaminie z regulaminu poległem, ale musiałem wzbudzić zainteresowanie Pana Inżyniera Pietrzaka, który powiedział, że przyznaje mi kategorię trzecią, najniższą w warunkowo, a w przyszłym roku mam stawić się na egzamin i go poprawić.

– Ja zmieniała się funkcja spikera?

– Tak jak sport żużlowy. Kiedyś spiker to był gość uchodzący za encyklopedię żużla. Dawniej nie było internetu czy telefonów komórkowych, więc nie było takiego dostępu do informacji. Wiedzę pozyskiwałem dzięki znajomości z Tadeuszem Wyspiańskim z Trybuny Opolskiej. Później nadeszły czasy Tygodnika Żużlowego, więc miałem go zaprenumerowanego i dostawałem TŻ dzień wcześniej niż dostawały go kioski, a dodatkowo niejednokrotnie była jeszcze reglamentacja, więc w takim kiosku trzeba było mieć „teczkę” i zaprzyjaźnionego sprzedawcę. Teraz staram się przygotowywać na bieżąco, układać wiedzę, analizować. Uważam, że jest wiele niepotrzebnych artykułów w polskich mediach, wzbudzających sensację tytułem tylko, aby otworzyć dalszą treść. W tej chwili potrzebuję dwóch godzin przed meczem, aby dobrze się przygotować. Skupiam się raczej na kalendarzu, tabeli, już nie szukam ciekawostek np. kto na jakim motorze jedzie i od jakiego tunera. Choć doświadczenie uczy, że nie każdy silnik jest dla danego zawodnika dobry. Jako ciekawostkę powiem, że świętej pamięci Marian Spychała nauczył mnie – kiedy byłem dyrektorem klubu – kupować silniki. Otóż kupowało się je wtedy kiedy zawodnik wygrał bieg i zjeżdżał, dodatkowo kupowało się go razem z gaźnikiem, teraz okazuje się, że trzeba go brać również ze sprzęgłem bo to ma swoje znaczenie (śmiech). Silnik trzeba było brać od razu, żeby potem nie było podmiany. Cały czas uczyłem się żużla i dobrze że trafiałem na dobrych nauczycieli, a Marian Spychała czy inni trenerzy potrafili się tą wiedzą dzielić. Następnie świętej pamięci Romek Łoś, tytan pracy i trener, który miał dobry kontakt z zawodnikami. Później Piotr Żyto, który – może jeszcze oprócz Stanisława Chomskiego – ma regulamin w małym palcu lewej ręki. Tak jak on potrafi wykorzystywać regulamin to mało jest takich osób, wielki szacunek dla niego.

– Co jest najważniejsze w pracy spikera?

– W latach osiemdziesiątych spiker był zapowiadaczem: który wyścig, jaka obsada, jaki czas i koniec. W latach dziewięćdziesiątych spiker nie tylko musiał podawać informacje przynależne meczowi, ale musiał mieć już wiedzę odnośnie zagranicznych zawodników, którzy zaczęli pojawiać się w Polsce. To już było coś. Swego czasu byłem wytypowany ze względu na znajomość języka angielskiego do „obsługi” Hansa Nielsena. Teraz spiker robi show, falę, okrzyki. Oprócz tego, że jestem spikerem jestem również kibicem, ale wystrzegam się stawiania gospodarzy ponad gości, napuszczania jednych na drugich. Pracując w Opolu dostawałem również propozycje z innych ośrodków. Prowadziłem mecze międzypaństwowe: Polska-Australia, Polska-Rosja, Polska- Dania i to będąc spikerem w drugiej lidze.

– Czy ciężko jest zachować obiektywizm?

– Uważam się za zawodowca, od wielu lat prowadzę imprezy estradowe. Pracuję z ludźmi i potrafię opanować emocje. Najtrudniej nie jest z zachowaniem kibiców, ponieważ oni mają swoje prawa. Fan kupuje bilet, więc denerwuje się, trąbi, gwiżdże na spikera, zapominając przy tym, że spiker przekazuje tylko decyzje sędziego. Ja mogę mieć własne zdanie, ale nie mogę podważać opinii sędziego. Nie może być tak, że ktoś w telewizji mówi, że pójdzie do arbitra i zakwestionuje jego decyzje. Kiedyś prowadząc turniej piłkarski dostałem pytanie, kiedy jest gol? Chyba nie ma prostszego pytania, prawda? Kiedy piłka przejdzie całym obwodem przez linię bramkową. Otóż nie – wtedy kiedy sędzia uzna, że jest gol. To arbiter jest od rozstrzygania. Teraz jest mu łatwiej, ponieważ może zobaczyć powtórkę kilka razy – regulamin to dopuszcza. Za swoje decyzje odpowiada przed kolegium sędziowskim.

– Spiker musi być też niezłym psychologiem…

– Wspominałem o tym, gdy mówiłem o zajęciach z Panem Pietrzakiem, teraz już się o tym nie mówi. Kiedy zachowanie spikera jest niezgodne z regulaminem to sędzia wpisuje to w protokół zawodów. Miałem to szczęście albo nieszczęście prowadzenia meczy gdy Opole było na dnie ligowej tabeli i również gdy na mecze przychodziły nadkomplety ludzie. Były również takie sytuacje kiedy zawodnicy sami prowokowali publiczność, ale w Opolu nie ma agresji. Publiczność jest wyrobiona i wie na czym polega żużel.

Autor: ŁUKASZ JAŻDŻEWSKI
źródło: Tygodnik Żużlowy

Komentarze

komentarzy