Jan Hertel był żużlowcem Kolejarza Opole tylko kilka lat. Mimo to jest jednym z tych zawodników, którzy na trwale weszli w pamięć kibiców. Może dlatego, że postępy na torze czynił niezwykle szybko i już w drugim roku startów został powołany do kadry narodowej juniorów.
Ostatnio przez kilka dni przebywał w rodzinnych Przyworach (na stałe mieszka w Niemczech) i to stało się pretekstem to przeprowadzenia rozmowy.
Pan Jan wspomnienia rozpoczął, jakby inaczej, od początku.
– Pierwszy raz na żużlu byłem jako dziecko, ale jakoś wtedy mnie nie pociągnęło. Dopiero po śmierci Gerarda Stacha, który mieszkał po sąsiedzku w następnej wiosce, postanowiłem zapisać się do klubu. Było to chyba w 1977 r. Po roku pojechałem do Leszna zdawać na licencję razem z Berezowskim i Więckiem. Nie pamiętam jak moi koledzy, ale ja nie zdałem. Miałem bardzo słaby motocykl. Jechałem płynnie przez cztery okrążenia, niestety nie zmieściłem się w czasie. Nie martwiłem się tym jednak. Wiedziałem, że jak tylko dostanę lepszy motor to zdam – wspomina Jan Hertel.
– Rok póĽniej trenerem w Kolejarzu został Antoni Woryna, który przyszedł do nas z Unii Tarnów. Tam było wtedy kiepsko z młodzieżowcami i z Opola miało przejść dwóch zawodników. Jako pierwszy w maju poszedł Karwat. Został po nim motocykl, była to dwuzaworowa Jawa. Inni już mieli czterozaworowe, ale po remoncie okazało się, że to była bardzo dobra maszyna. Na treningach wygrywałem z kolegami, którzy mieli już nowe motocykle.
– Na wiosnę 1979 r. zrobiłem licencję. W klubie było wtedy dużo zawodników, trener Woryna namawiał mnie do przejścia na rok do Tarnowa. Musiałem jednak skończyć szkołę. W końcu czerwca, pamiętam to dokładnie, w południe odebrałem świadectwo, a już o 16-tej siedziałem w pociągu do Tarnowa.
– W Tarnowie specjalnych wyników nie zrobiłem. JeĽdziłem jednak w kilku meczach. Przyjechałem też z Unią do Opola. Zrobiłem cztery punkty, a w jednym z biegów przyjechałem przed Marianem Witelusem, który oprócz tego wyścigu miał same „trójki”.
– W Tarnowie sezon skończył się czwórmeczem z Tatrą Koprivnice. Startowały dwie drużyny Unii i dwie czeskie. Z Herbertem Karwatem jeĽdziliśmy w drugim zespole Unii i zdobyliśmy po pięć punktów, cała drużyna razem 15 punktów i mieliśmy trzecie miejsce. Za rok byłem już z powrotem w Opolu.
W 1980 r. Jan Hertel był w Kolejarzu Opole jednym z podstawowych młodzieżowców. Często startował w tzw. biegach nominowanych z Herbertem Karwatem i z reguły były to biegi wygrane, często po 5:1. Ligę skończył ze średnią 1,58 pkt/bieg.
Startował też poza ligą. W Młodzieżowych Indywidualnych Mistrzostwach Polski w ćwierć-finale w Świętochłowicach zajął z 10 punktami piąte miejsce, ale z powodu kontuzji nie wziął udziału w półfinale.
Z kolei w Brązowym Kasku miał więcej szczęścia. W półfinale w Tarnowie na znanym torze zajął dopiero dziesiąte miejsce (miał 5 pkt. plus zwycięstwo w dodatkowym biegu). Jednak na finał do Opola nie przyjechał Andrzej Gąbka z Motoru Lublin i Jan Hertel wystartował. Występ był udany – 10 punktów w czterech startach i czwarte miejsce w turnieju.
– W 1980 r. przytrafiła mi się poważniejsza kontuzja – w półfinale Srebrnego Kasku złamałem obojczyk i w finale nie wystartowałem. Miałem też wypadek wczesną wiosną podczas sparringu w Lesznie. Wtedy straciłem przytomność i odzyskałem ją dopiero w szpitalu. Dopiero tam dowiedziałem się, co się stało, ale wówczas nic mi się nie przydarzyło – wspomina żużlowiec.
– W 1980 r. zostałem też pierwszy raz powołany do kadry narodowej. Razem z Herbertem Karwatem startowałem w Pucharze Pokoju i PrzyjaĽni w Koprivnicy i Pardubicach. Ten pierwszy turniej wygraliśmy sposobem. Wtedy przez całe zawody padało. Tor był tak grząski, że motory tonęły w błocie. Nasz mechanik poradził nam wtedy, żeby tak zmienić zębatki by tylko wygrywać starty. I tak zrobiliśmy. Szybkie wyjście spod taśmy, potem szpryca po oczach przeciwników i jak oni już nic nie widzieli, to można było ostrożnie jechać do mety. Zdobyliśmy 26 na 30 możliwych punktów.
W następnym roku Jan Hertel został nominowany do startu w Mistrzostwach Europy Juniorów. Pierwszą eliminację w Szeged na Węgrzech zaliczył bez problemów – 11 punktów dało awans do półfinału w Abensbergu z trzeciego miejsca.
W międzyczasie w ćwierćfinale MIMP na torze w Opolu zdobył 10 punktów i awans do półfinału w Ostrowie. Potem był najlepszym zawodnikiem – 13 punktów w towarzyskim meczu wygranym przez Kolejarza 47-43 z Tatrą Koprivnice. Udany był miesiąc czerwiec: dziesiątego z 11 punktami wywalczył w Ostrowie awans do finału MIMP w Zielonej Górze. 21 czerwca w Gdańsku Kolejarz pokonał Wybrzeże w meczu I Ligi 45-44, a Jan Hertel zdobył jako junior 4 punkty.
5 lipca wystartował w półfinale Mistrzostw Europy Juniorów. Tak wspomina start w Abensbergu Jan Hertel.
– Pierwszy bieg wygrałem. W drugim starcie jechałem za Mirosławem Berlińskim. Przejechaliśmy już pierwsze okrążenie, ale jechało nas tylko trzech. Shawn Moran miał defekt na starcie i zostawił motocykl pod taśmą, w poprzek toru. Bieg został przerwany i powtórzony w czwórkę. Byłem tym mocno zdenerwowany i w powtórce nie odkręciłem kranika z paliwem. Byłem ostatni. Następny bieg znów wygrałem. Czwarty start był już ostatnim. Po starcie Maciej Jaworek poszedł ostro spod bandy do środka i zahaczył o mnie. Upadłem i zostałem wykluczony z tego wyścigu. Ręka bolała i do ostatniego biegu już nie wyjechałem.
Po tych zawodach Jan Hertel został w Niemczech i w Kolejarzu już nie wystąpił. Co nie oznacza, że zerwał z żużlem.
– Jakiś czas póĽniej spotkałem się z działaczami MSC Olching. Widzieli jak jeĽdziłem w Abensbergu i chcieli mnie wypróbować. Na początek dostałem starego osiołka, ale to nie była jazda. Wyciągnęli więc Weslake’a należącego do Josefa Aignera robionego w Danii u Petersena. To był super motocykl. Kupili mi taki sam. Na nim wygrałem wiele biegów. W Olching wygrałem z m.in. z Gundersenem i Knudsenem. Zająłem też drugie miejsce w Gyuli na Wę-grzech. Startowałem też w Żarnowicy na Słowacji, ale tam padał deszcz i nie był to udany start.
– W 1982 r. holenderski żużlowiec Henny Kroeze namówił mnie na starty w Anglii. Startowałem w Halifaxie z Kenny Carterem rok przed jego tragiczną śmiercią. Odjechałem tam trzy zawody. Przed czwartymi pojechałem z mechanikiem sprawdzić maszynę na treningu na torze Belle Vue. Tam wjechał we mnie młody Anglik. Upadłem. Okazało się, że złamana została noga. W Anglii zostałem operowany. Coś tam jednak się nie udało, w ranę wdała się infekcja. Po dwóch miesiącach wróciłem do Niemiec i jeszcze raz poszedłem do szpitala. Okazało się, że powstał ubytek kości w nodze i aby przywrócić jej sprawność musiałem mieć przeszczep kości z biodra. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze.
– Mieszkam teraz od trzech lat w Landshut. Przeprowadziłem się tam, bo tam jest to tor. Mam tam stację benzynową.
Ma też motocykl żużlowy, widziałem zdjęcie, piękna Jawa leżak. Czasem amatorsko jeĽdzi nią po torze. Bo żużel, jak raz wejdzie w krew, to już nie puszcza. Wiedzą o tym także kibice, którzy pewnie nie raz rozpoznają go jeszcze na trybunach opolskiego stadionu. Może pomoże im w tym zdjęcie, które zrobiłem na koniec spotkania.
[img]../images/nimg/hertell.jpg[/img]
Janowi Hertelowi serdeczne podziękowanie za spotkanie i barwną opowieść składa autor wywiadu, Henryk Malisz.