Jerzy Molin w latach sześćdziesiątych był jednym z bardziej, jeśli nie najbardziej, wszechstronnych motocyklistów Opolszczyzny. JeĽdził w rajdach, wyścigach, na żużlu i w motokrosie. Poniżej jego wspomnienia związane z żużlem, ale nie tylko.

Pan Jerzy był jeszcze małym Jurkiem, a już ciągnęło go do motocykli. Jak wspomina:

„Pierwszy kontakt z motocyklem miałem na kolonii w Pokrzywnej. Pewnego dnia przyjechał do nas na SHL-ce fotograf. Postawił motocykl, a jak odszedł, to ja na niego. Nie chciał zapalić na kopnięcie, no to zawołałem paru kolegów, sam chwyciłem za kierownicę, i dalej zapalamy go na popych. Zapalił… byłem jednak za mały żeby go utrzymać, motor wyrwał mi się z rąk i wpadł do rzeki. Była draka…”

Mimo niezbyt fortunnego początku, motocykle pozostały dalej pasją pana Jerzego. Ale nie tylko motocykle, bo w ogóle ciągnęło go do sportu. W MDK-u trenował szermierkę pod okiem Czesława Wojciechowskiego – do dziś aktywnego trenera Startu Opole. Potem przyszła kolej na pływanie, gdzie odnosił już sukcesy w zawodach i być może byłby świetnym pływakiem, gdyby nie motocykle.

Rozpoczął od rajdów, potem przyszły zawody tzw. małego żużla na motocyklach przystosowanych. Doskonale pamięta mecz Kolejarza w Elblągu, w którym zdobył najwięcej punktów, mimo, że miał dopiero 16 lat. Potem przyszła kolej na wyścigi. Zaczęło się nietypowo, choć może nie dla pana Jerzego. Było to tak:

„Pewnego dnia w 1960 r. byłem na ulicy Nysy Łużyckiej, która wówczas była szeroką betonówką i na której organizowane był wyścigi motocyklowe. Trenował tam Stanisław Kanas. Miał wtedy Nortona 350. Kiedy Staszek poszedł na chwilę pogadać z panem Lilienem (działacz Kolejarza Opole), zostawił Nortona pod nasypem kolejowym prowadzącym do cementowni Odra. „Pożyczyłem” go na chwilę, kopnąłem w rozrusznik i pojechałem w stronę więzienia. Wiedziałem, że przy 7000 obrotów motocykl pędzi 170 km/godzinę. Wykręciłem te 7000 obrotów i wróciłem. Staszek nawet nie bardzo burczał. A ja pojechałem na obóz pływacki do Głuchołaz. Po półtora tygodnia Staszek Kanas przyjechał do mnie i zaproponował mi start. Oczywiście zgodziłem się i już za kilka dni wystartowałem w Czechach w wyścigu o Zlatą Stuchę”.

Potem wiele razy startował w wyścigach w Polsce i za granicą, najczęściej ze Stanisławem Kanasem. Do spółki mieli do dyspozycji trzy motocykle wyścigowe.

„W 1961 r. na wiosnę (21 maja) wystartowałem w Opolu w eliminacji Mistrzostw Polski na pięćsetce. Do klubu przyszedł wtedy nowy motocykl. Miał na nim startować Staszek, ale on zbierał punkty do tytułu mistrza Polski w 350-tkach, więc stanęło na tym, że na pięćsetce pojadę ja. Wygrałem wtedy ten wyścig.”

„ W drugich zawodach w tym roku, na jesień (22 paĽdziernika), jechałem już na 350-ce, a Staszek Kanas na 500-ce. Miałem wówczas upadek na śliskiej ulicy i nie wygrałem”.

A jak doszło do startów na żużlu ?.

„ A, to dlatego, że jako młody chłopak wolałem motocykle od nauki. Ówczesny szef Polskiego Związku Motorowego w Opolu Mirosław Karpiński jednak starty uzależniał od nauki. W 1962 r. zrobiłem maturę i pan Karpiński uważał, że powinienem iść na studia. Ale mnie ciągnęło do sportu. No to on nie zgodził się, żebym dostał motor. I wtedy zapisałem się do żużlowców w Kolejarzu.”

„Zawodnikiem żużlowym zostałem błyskawicznie. Pierwszy trening zaliczyłem na torze we wtorek. W piątek przyjechał Jerzy Matula i zrobiłem egzamin na licencję, a w niedzielę wystartowałem w pierwszych zawodach ligowych z Karpatami Krosno (2 września) i zrobiłem siedem punktów”.
Jeśli dodać jeszcze dwa bonusy za jazdę za kolegą z pary Bogumiłem Grudzińskim, to średnia 2,25 pkt/bieg z czterech wyścigów u debiutanta jest imponująca.

Siedząc na kanapie wertujemy wyniki i okazuje się, że pan Jerzy doskonale wszystko pamięta. W następnym biegu miał pan upadek ? – pytam.

„Tak sczepiliśmy się z Grudzińskim”. Rzut oka do programu – faktycznie w dziesiątym biegu meczu Motorem w Lublinie obaj mają wpisane upadki.

Do końca sezonu wystartował jeszcze w dwóch meczach ligowych.

Następny sezon rozpoczął już od samego początku. I to jak. Na otwarcie sezonu w Pucharze PZM-otu – 9 punktów w czterech biegach (2,2,3,2). Tydzień póĽniej w meczu ligowym ze Spartą Śrem znów dziewięć punktów, ale aż trzy zwycięstwa (u,3,3,3). Kolejny mecz w Lublinie i znów 9 punktów, tym razem było to w pięciu biegach (0,2,3,1,3). W meczu z Wandą Nowa Huta pierwszy raz dwucyfrówka (w czterech startach, bo tyle wówczas jeżdżono) – 10 punktów (2,2,3,3). Kolejarz ten mecz wygrał trzema punktami 40-37, a 10 punktów to była najwyższa zdobycz w opolskim zespole i oprócz Jerzego Molina po tyle samo wywalczyli tylko liderzy zespołu Stanisław Skowron i Rudolf Filip.

Potem zdarzyła się kontuzja, po której powrócił na tor, ale już tyle punktów nie zdobywał. Z końcem roku zakończył karierę żużlowca. Nie zerwał jednak ze sportem tylko zmienił dyscyplinę. Przeniósł się do Śląska Wrocław i tam jeĽdził w motokrosie. Tam też zakończył wyczynowe uprawianie sportu.

To tyle co udało mi się zapamiętać z długiej i barwnej opowieści pana Jerzego Molina, któremu serdecznie dziękuję za ugoszczenie w swoim domu.

Henryk Malisz

Jerzy Molin
Jerzy Molin

Komentarze

komentarzy