Są takie rzeczy, które zapadają w pamięć

0
469

Przerwa między sezonami często jest dobrą okazją do wspomnień. Dzisiaj przedstawiamy wywiad z Adamem Skwirą, twórcą pierwszej w historii strony internetowej opolskiej drużyny żużlowej. Rozmowę przeprowadził redaktor Łukasz Jażdżewski.

– Pierwsze twoje wspomnienie związane z żużlem?

– Wizyta na stadionie i od razu na meczu pierwszej ligi, kiedy to jeszcze były dwie klasy rozgrywkowe. Kolejarz podejmował Falubaz Zielona Góra. Było to pierwsze zapoznanie z żużlem, stadionem, atmosferą i programem zawodów. Wprowadził mnie w to mój ojciec, który był bardzo zafascynowany żużlem. Weszliśmy na taką małą trybunę, która znajdowała się przy parku maszyn i była przeznaczona głównie dla działaczy. To było idealne miejsce do obserwowania żużla, ponieważ praktycznie na wyciągnięcie ręki – po prawej stronie – był parking. Widziało się wszystko, co tam się dzieje, po lewej znajdował się wyjazd dla polewaczki i traktora. Jeźdźcy Kolejarza mieli ładne skóry – czarno granatowe z gwiazdami. Byłem zafascynowany tym, że wszyscy naraz zaczynają grzać motory, które są ustawione jeden przy drugim. Na twarzach zawodników było widać skupienie. Pamiętam również obrotową tablicę, na której był opisany każdy bieg i stan meczu. Zawiadywał tym specjalny człowiek, który to wszystko układał i obracał nią. Każdy na stadionie mógł zobaczyć wynik. W pamięci zapadli mi również gracarze, których już nie ma i nie mogę zrozumieć dlaczego. Oni po każdym wyścigu, zanim przejechał traktor, zbierali nawierzchnię i przesypywali ją na środek toru. Wróćmy do meczu, dlaczego pamiętam, że to był mecz z Falubazem, ponieważ pierwsze co się rzuciło mi się jako dziecku w oko to była Myszka Miki na plastronie. Pamiętam, że strasznie przegraliśmy to spotkanie, ale wtedy od razu połknąłem bakcyla.

– Pamiętasz, jak wyglądał wtedy stadion?

– Na pierwszym wirażu miał wielki wał, dwa razy wyższy niż jest teraz. Stadion był pełny i było głośno. Wielu ludzi mówi, że publiczność zaczęła przychodzić na mecze żużlowe, jak pojawili się obcokrajowcy, co jest nieprawdą, ponieważ stadiony były pełne już przed. Pamiętam również ówczesnego spikera – Józefa Kokorczaka. To był dla mnie pierwszy głos, kojarzony z żużlem.

– Załapałeś się jeszcze na czasy, kiedy Kolejarz jeździł ostatni sezon w najwyższej klasie rozgrywkowej, zresztą masz koszulkę z odwzorowana pierwszą stroną programu.

– Nie programu, a plakatu, wtedy chyba były identyczne wzory plakatów w całym kraju. Ojciec przyniósł kilka z nich. Były dużego formatu i leżały u mnie w szufladzie, aż w końcu postanowiłem, że zrobię koszulkę, akurat na niej jest rok 1983 i mecz Kolejarz Opole – Stal Gorzów. Trzeba pamiętać, że po meczu zawodnicy z parkingu schodzili takim zjazdem do swoich pomieszczeń, ludzie mieli tam swobodny dostęp. Pamiętam, że Loniu Raba nawet po spotkaniach, gdzie robił komplet, zawsze miał marsową minę. W składzie byli również: Franciszek Stach, Stasiu Pogorzelski, Wojciech Załuski, który dopiero co wchodził wtedy do składu i Roland Wieczorek. Z mojej perspektywy ci zawodnicy mieli charakter, klub i drużyna byli scementowani. Kibice i miasto utożsamiali się wtedy z klubem, więc to wszystko żyło żużlowym życiem.

– Pamiętasz ostatni sezon Kolejarza w najwyższej klasie rozgrywkowej.

– Strasznie to przeżywałem, pamiętam, że wtedy przegrywaliśmy wszystko. Wtedy nie było jeszcze internetu. By dowiedzieć się, jaki był wynik meczu wyjazdowego to jedyną możliwością było słuchanie programu pierwszego Polskiego Radia. Około godziny dwudziestej pierwszej były nadawane wiadomości sportowe. Żużel był traktowany zawsze po macoszemu, podawali tylko wyniki spotkań. Wierzyłem zawsze, że jak będzie kolejny mecz, to drużyna wygra. Bolało mnie serce, jak podawali informacje o porażce, a dodatkowo błędnie używali nazwy opolskiego klubu i mówili np. Kolejarz Katowice. Niestety szło to wszystko ku gorszemu, również sytuacja w kraju ulegała zmianom. Państwowe zakłady nie finansowały już klubów, więc było też ciężej o wynik. W ostatnim sezonie istnienia klubu KS Kolejarz, podczas turnieju sponsorów były sprzedawane cegiełki na jego ratowanie. Jedna cegiełka kosztowała dziesięć tysięcy złotych, oczywiście kupiłem ją. Jednak dla dziecka był duży wydatek. Bardzo lubiłem kolekcjonować programy zawodów z lat osiemdziesiątych. Zawsze mnie interesowało, w jakim kolorze będzie część okładkowa, którą rysował Pan Waldemar Wołkanowski.

– Kiedy zaświtała u ciebie myśl, żeby stworzyć stronę internetową o opolskim żużlu?

– Jako że byłem zafascynowany żużlem na maksa, dla mnie to było najważniejsze w życiu. To była fascynacja i zarazem przekleństwo, ponieważ patrząc teraz z perspektywy wiele rzeczy zaprzepaściłem zupełnie niepotrzebnie. Jednak, jak człowiek już w to wpadnie, to po całości. Internet odkryłem w 1998 roku, kiedy skończyłem szkołę średnią i dostałem się na studia. Tam były pracownie komputerów, więc zacząłem z nich korzystać, wyszukując strony i informacje o żużlu. Natknąłem się na stronę Apatora Toruń i chyba była to pierwsza strona internetowa klubu, więc pomyślałem, dlaczego nie zrobić strony o opolskim klubie. Logo podobne do tego, jakie miał Kolejarz zaprojektowałem w jakimś programie graficznym, odwzorowałem z programu żużlowego. Postanowiłem dodać parę informacji tj. aktualny skład, historię, którą napisałem na podstawie tego, co wiedziałem albo starych programów, ponieważ w nich na ostatniej stronie była opisywana historia. Taki był mój pomysł, że skoro kocham żużel, to trzeba zacząć działać. Tak powstała pierwsza strona internetowa o opolskim żużlu. Zapisałem się również do żużlowej listy mejlingowej, która funkcjonowała przez wiele, wiele lat. Wtedy nie było jeszcze żadnych portali żużlowych czy sportowych, więc na tej liście kibice żużla pisali artykuły z meczów i wysyłali to do wszystkich uczestników. Na tej grupie był również Pan Władysław Pietrzak i pamiętam, że dostałem od niego wiadomość, że jest zafascynowany moją stroną. W końcu nastał czas, kiedy miałem internet w domu, więc było to duże udogodnienie, od razu po meczu można było wrzucić relację i materiały. Był naprawdę duży odzew i wielu odwiedzających. To były czasy OTŻ-tu Opole i różnie się wtedy działo. Ciągnął to wtedy Pan Stanisław Łągiewka. Spotykaliśmy się u niego i staraliśmy się załatwić wiele rzeczy, choćby promocje meczów. Wtedy wokół niego było dużo młodych ludzi i od początku próbowaliśmy to wszystko ruszyć, żeby przyciągnąć kibiców, sponsorów etc. Mieliśmy wtedy najgorszy zespół w kraju. Pamiętam, że były czasy, gdy Karol Lis, który już zakończył karierę – wrócił. Chodziło się praktycznie tylko na niego. Były to romantyczne czasy, człowiek przychodził i wierzył, że będzie lepiej.

– Mówimy o czasach, gdzie nie ma deflektorów, dmuchanych band… 

-… i są stojące silniki, choć pamiętam, że wspomniany Karol Lis był jednym z pierwszych zawodników w zespole, który miał „leżaka”. Pisałem na stronie również rzeczy, które rzucały mi się w oczy. Był taki zawodnik Maciej Szczekot, którego dzisiaj przeproszę za ten tekst, który napisałem wtedy. Niejednokrotnie tuż przed startem, zanim sędzia włączył zielone światło on stał i patrzył się wprost na taśmę, zamiast na zamek, dopiero w połowie tego zielonego światła patrzył w bok i kiedy taśma szła do góry to on startował dwie sekundy po wszystkich i napisałem, że on nie wie, gdzie patrzeć. Wtedy mieliśmy zawodników, którzy nie gwarantowali dużych zdobyczy punktowych. Gdy się zebrała sześcioosobowa ekipa, to był dobrze. Człowiek się zastanawiał, czy nie będzie walkowera. Był taki mecz, w którym Karol Lis wyszedł na prezentację o kulach tylko po to, aby nie było tego walkowera. 

– Jak wtedy wyglądało pozyskiwanie informacji? 

– Wtedy zarówno Arek Kuglarz z Gazety Wyborczej, czy Tadeusz Wyspiański z Nowej Trybuny Opolskiej publikowali informacje schematycznie, więc wiedziałem, co i kiedy się pojawi. Jak była jakaś ważna sytuacja w klubie, to Arek Kuglarz był na posterunku i wiedziałem, że zaraz będzie o tym informacja. Ponadto byłem z nimi w stałym kontakcie i często gościłem w obu redakcjach. Pamiętam, że u Arka spotkałem Sylwię Pszon i byłem zaskoczony, że ona tam pracuje, choć wielokrotnie widywałem ją na treningu. Ważne dla mnie były treningi młodzieży, przecież wielu kibiców nie ma pojęcia, jak wygląda pierwszy trening, czy kolejny, gdzie wchodzi się w łuk ślizgiem kontrolowanym. Pamiętam, że jeden z zawodników zrobił na mnie duże wrażenie mowa tu o Mirosławie Podhorodeckim to był duży talent, toczył walkę jak równy z równym z przeciwnikami. Bardzo podobała mi się jego jazda. Jednak kiedy była końcówka sezonu to rozmawiałem z ówczesnym prezesem. Przekazał mi informację, że po jednym z treningów zawodnik zostawił nieumyty motocykl i zniknął. Było to smutne ponieważ musiało dziać się coś takiego w klubie co spowodowało, że chłopak mimo wysiłku po roku jazdy zrezygnował. W 2000 roku wyjechałem do Stanów, gdzie bardzo ciężko pracowałem, a jednak uparłem się, że będę dalej prowadził stronę. Zazwyczaj znajdowałem kawiarenkę internetową, miałem niewiele, bo około pół godziny, żeby dowiedzieć się co się dzieje i jeszcze o tym napisać. To co dotyczyło Kolejarza wpisywałem do notatnika i starałem się napisać jak najbardziej zwięzły tekst. Pamiętam, że pewnego razu wszedłem do sklepu z prasą, wziąłem do ręki Sports Illustrated i co się okazało? Były takie małe wiadomości ze świata, a tam wyniki i tabela Ekstraligi i pierwszej ligi żużlowej, byłem w totalnym szoku, że tam w Stanach w takim piśmie można było znaleźć takie informacje.

– Zawodnicy, którzy zapadli ci w pamięci? 

– Darek Wach, pamiętam, jak przychodziłem na treningi, to imponował jazdą na świecy, do tego dochodził Mirek Sosna, bardzo chciałem, aby ta para stanowiła o sile Kolejarza. Pamiętam Sławka Chata, który miał fryzurę niczym jeden z członków zespołu Europe, również w pamięci zapadł mi Artur Pyka, który zdobywał niewiele punktów, ale zawsze był w składzie. Bardzo żałuję Węgrów, ponieważ moja młodość to Zoltan Hajdu i Zoltan Adorjan. Oni mieli fajną ekipę i szkoda, że to się skończyło. Przecież całkiem niedawno Kolejarz jeździł do Miszkolca na mecze. Pamiętam takie spotkanie z 1991 roku z Polonezem Poznań, kiedy to drużyna z Wielkopolski przyjechała do nas. Przed meczem była okropna ulewa, tor zmienił się w grzęzawisko, praktycznie bajoro, ale sędzia puścił mecz i zawodnicy jeździli bez składania się w łuku. Dzisiaj byłoby to niemożliwe. Z nowszej ekipy wspominam Seana Wilsona, często spotykałem się z nim i jego mechanikiem prywatnie. W dzień przed meczami chodziliśmy do nieistniejącego już John Bull Pub. To byli faji ludzie, z którymi dobrze się rozmawiało praktycznie o wszystkim, ale głównie o Polsce-bardzo imponował im nasz kraj. Był też taki zawodnik, któremu nie było dane wystartować w barwach Kolejarza, ponieważ przed rozpoczęciem sezonu złamał nogę-Lee Smethils. To był ambitny zawodnik, zrobiłby wszystko, aby dostać się do drużyny. Przed sezonem był turniej indywidualny i on chciał pokazać się z jak najlepiej, aby dostać się do składu. Okazało się, że nie miał dmuchawy do silnika i chciał pożyczyć od klubu. Więc poszedłem do ówczesnego prezesa Jerzego Drozda i mówię mu o całej sytuacji, a on na to, że Adam Czechowicz ma dwie, więc niech da mu jedną. Natomiast Czechowicz powiedział, że absolutnie mu nie da, ponieważ są rywalami w walce o skład. Niestety potem Lee w Anglii złamał nogę, jednak przyleciał na pierwszy mecz, aby pokazać, że jest z zespołem, ale nie dano mu szansy. 

– Jak to się stało, że zacząłeś współpracę z klubem jako tłumacz? 

– Stało się to naturalnie Prezes Drozd wiedział, że posługuję się językiem angielskim i zostałem poproszony o przyjście na spotkanie z zawodnikami. Lubiłem rozmawiać z zawodnikami niezależnie, czy byli to Szwedzi, Duńczycy, czy nawet Finowie. Przez jeden sezon pełniłem też funkcję spikera zawodów. 

– Jak do tego doszło? 

– Z Magdaleną Karwacką, z którą wspólnie działaliśmy na rzecz klubu pojechaliśmy do Warszawy na szkolenie na kierownika zawodów i spikera. Myślałem, że będę pełnił funkcję w ramach zastępstwa, a tu nagle okazało się, że od następnego meczu będę komentował zawody. Przed debiutem nie miałem żadnej próby, dodatkowo widoczność na wieży nie była za dobra. Dostałem tylko stertę reklam, jaką trzeba było wygłosić i co chwilę ktoś donosił coś nowego. Pamiętam taką sytuację, że postanowiłem notować w programie wyniki, zanim zawodnicy miną linię mety, ponieważ jak jadą w dużych odstępach, to co może się wydarzyć? Zapisałem sobie już w programie kolejność i w czasie zapisywania którychś z zawodników miał defekt, czego nie widziałem. Podałem kolejność, zgodnie z tym, co zapisałem i nagle słyszę burzę gwizdów (śmiech) i trzeba było przepraszać kibiców. 

– Co się stało, że ostatecznie zniknąłeś i przestałeś działać na rzecz opolskiego żużla

– Chyba straciłem serce, człowiek oddał całe życie, a otrzymał niewiele w zamian. To trochę jak w związku, gdzie człowiek poświęca się dla drugiej osoby, a ona ma to w nosie. Chciałbym, aby to wyglądało jak w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, ale to nie ma prawa się spełnić. Zdaję sobie sprawę, że czasy się zmieniają, ale być może dlatego, że one się zmieniły to do nich nie pasuję i dlatego odsunąłem się na bok. Dla mnie sukcesem będzie to jak opolski zespół będzie jeździł własnymi wychowankami. Kiedy w 1989 roku Wojciech Załuski wywalczył tytuł Mistrza Polski było to dla mnie święto. W 1991 roku był finał IMP w Toruniu, w którym jechało dwóch opolan: Wojciech Załuski i Marek Mróz, i to było coś. Nie dość, że zawody transmitowano w ogólnokrajowej telewizji, to jeszcze dwóch przedstawicieli Kolejarza. Pamiętam, że dużym wydarzeniem było to, kiedy Sparta Aspro Wrocław przyjechała do nas na mecz, a mieli wtedy u siebie Chrisa Louisa i Kelvina Tatuma, a u nas startował Zoltan Hajdu, to było niezwykłe. Równie dużym wydarzeniem był przyjazd do Opola Polonii Piła, w której barwach startował Hans Nielsen. Pamiętam, że Roland Wieczorek prowadził z nim w wyścigu, ale nie dojechał do mety, ponieważ miał defekt. Są takie rzeczy, które zapadają w pamięć.


Autor: ŁUKASZ JAŻDŻEWSKI

Komentarze

komentarzy