Zazula: Zwolniłem się z pracy i tak już zostałem

0
609

Kibice, którzy przychodzą na stadion od wielu lat z pewnością pamiętają Tadeusza Zazulę, który przez lata przygotowywał nawierzchnię opolskiego toru. Zapraszamy do przeczytania ciekawego wywiadu z obecnym toromistrzem MSC Wolfe Wittstock, który ukazał się na łamach portalu po-bandzie.com.pl.

Tadeusz Zazula pracuje na niemieckim obiekcie już ponad siedem lat. Prezes MSC Wolfe sprowadził go do Niemiec po jednym z turniejów, w których brał udział jego syn – Steven.

– Frank Mauer jeździ za synem wszędzie. Tak było i w tym przypadku. Przyjechali ze Stevenem na jakieś zawody do Opola, a ja tam wtedy pracowałem jako toromistrz. Podczas tamtego turnieju musiał mnie wypatrzyć. Jakiś czas później zadzwonił do mnie Piotrek Rembas, żebym przyjechał przygotować u nich tor na próbę. Ja stwierdziłem, że się zgodzę i tak się to wszystko zaczęło – opowiada Zazula.

– Pamiętam, że na tamte pierwsze zawody pojechałem 9 maja 2013 roku. W Wittstock nie mieli wtedy toromistrza. Osoby, które były na miejscu pomagały w szynowaniu i innych kwestiach związanych z torem. Wtedy zostałem w Wittstock przez trzy dni i codziennie pracowałem nad torem. Poproszono mnie o to, a ja nie miałem powodu by się nie zgodzić – dodaje.

Praca toromistrza błyskawicznie przypadła do gustu sternikowi Wilków. Frank Mauer długo się nie zastanawiał i zaproponował Zazuli stałą współpracę. Niedługo później Polak stał się odpowiedzialny za tor w Wittstock.

– Jak wyjeżdżałem po tych kilku dniach, to wszyscy mówili do mnie: „gdzie jedziesz?! Ty masz tu zostać!”. Ja wtedy niemieckiego prawie w ogóle nie znałem, miałem do tego pracę w Polsce, wiec to była trudna decyzja. Ostatecznie jednak się na to zgodziłem. Zwolniłem się z pracy, 20 maja przyjechałem ponownie do Wittstock i tak już zostałem – kontynuuje nasz rozmówca.

Przesiadka z malutkiego toru na niemieckie lotnisko

Nie jest tajemnicą, że tory w Opolu i Wittstock zdecydowanie się od siebie różnią. Obiekt w stolicy polskiej piosenki ma 321 metrów długości. Niemiecki owal to z kolei niemal 400-metrowe lotnisko. Tor MSC Wolfe słynie również z tego, że jest bardzo szeroki. Mówi się, że przez to bardzo trudno jeździć na nim parowo.

– Oczywiście, że trzeba było trochę czasu, żeby się przyzwyczaić, ale każdy tor jest inny. Ten w Wittstock oprócz tego, że jest bardzo długi, to ma specyficzną nawierzchnię. Tu nie ma sjenitu czy granitu jak w Polsce. Bardziej jest to taka zmielona cegła. Stąd u nas ten charakterystyczny, czerwony kolor. Aby go przygotować, trzeba wlać sporo wody, aby nam się to wszystko dobrze związało – tłumaczy Zazula.

– W tym rejonie Niemiec często mamy też obfite deszcze. Jak już pada, to naprawdę porządnie. Plusem jest natomiast to, że po tych deszczach dość łatwo można doprowadzić tor do takiego stanu, żeby dało się na nim jechać. Zazwyczaj do półtorej godziny po opadach jestem w stanie odpowiednio przygotować nawierzchnie – dodaje.

Przejście MSC Wolfe do polskich rozgrywek i nowe standardy

Sezon 2020 był dla ekipy z Wittstock sezonem pełnym nowości. W związku z przystąpieniem do polskich rozgrywek, obiekt Wilków musiał spełnić określone wymagania. To sprawiło, że pracy nad owalem było nieco więcej.

– W tym roku faktycznie sporo pracowaliśmy nad tym torem. Przyszły wytyczne z PZM i trzeba było je spełnić. Było trochę pracy zarówno nad bandami, jak i samą nawierzchnią. Do tego ważna była procedura odbioru toru. Wypadaliśmy na tym całkiem w porządku, więc myślę, że została wykonana tutaj dobra robota – mówi.

Priorytetem Zazuli jest to, aby tor był bezpieczny. Zawodnicy z Polski oraz Niemiec nigdy nie mogli u niego liczyć na szczególne względy.

– Jakbym ja miał robić tor pod zawodników, to trzeba by dobudować sporo nowych torów, bo pewnie każdy chciałby jeździć na innym. U mnie sprawą pierwszorzędną jest to, aby tor był bezpieczny. Nie ma żadnego dziwnego bronowania, czy robienia pułapek na przeciwników. Wraz z prezesem Frankiem Mauerem zawsze chcemy, aby ten tor sprzyjał dobrej i uczciwej rywalizacji. Współpracujemy i decyzje dotyczące toru są wspólne – podkreśla.

– Zawodnicy z Polski i Niemiec zbytnio się nie różnią pod tym kątem. Każdy z nich chce się ścigać i osiągać jak najlepsze wyniki, więc wiadomo, że chcą też, aby tor jak najmocniej im sprzyjał. Jak już mówiłem, wszystkim się nie dogodzi. Ma być bezpiecznie i kropka – kontynuuje Zazula.

Wspomnienie z gwiazdami, które nie chciały jechać

Najciekawszym wspomnieniem toromistrza z pracy w Wittstock wciąż pozostaje jedna z edycji turnieju Der Hammer. Na zawody do podberlińskiej miejscowości zjechały wtedy tuzy światowego speedwaya. Problemem była jednak kapryśna pogoda, przez którą żużlowcy długo nie chcieli wyjechać na tor. Ostatecznie Pan Tadeusz przygotował tor tak dobrze, że po turnieju zawodnicy dziękowali mu za możliwość jazdy na świetnej nawierzchni.

– Te zawody były już kilka lat temu. Trochę przed turniejem popadało, więc na torze zrobiła się taka, jak ja to mówię, marmolada. Gwiazdorzy kręcili nosami i nie chcieli jechać, a ja powiedziałem, że jestem w stanie ten tor odpowiednio przygotować – opowiada.

– Po godzinie z hakiem tor nadawał się do jazdy. Zawodnicy bili rekord za rekordem i stworzyli fajne widowisko. Po zawodach żużlowcy dziękowali za takie przygotowanie toru i byli zdziwieni, że coś takiego było w ogóle możliwe – kończy Zazula.

Autor: Bartosz Rabenda
źródło: po-bandzie.com.pl

Komentarze

komentarzy